Gildia magów Fairy Tail.
- Jestem wykończony. Muszę trochę odpocząć. Mira, mogę
prosić o coś do picia? – Spytał Natsu kładąc głowę na blat baru.
- Jasne, poczekaj chwilę. Kto to widział, żeby codziennie
wychodzić gdzieś na misję, a już zwłaszcza samemu? – Spojrzała na niego
karcąco.
- Nie chodzę przecież sam, jest ze mną Happy. A poza tym
robię to dla Lucy. Obiecała gospodyni, że jak najszybciej zapłaci zaległy
czynsz, no ale wiesz jak później się potoczyło. – Spojrzał na szklankę z
napojem, którą właśnie postawiła mu Mira przed nosem i wypił ją duszkiem.
- Tak. Ciekawe co u niej.
- Cześć wszystkim! – Odezwał się nagle głos.
- Witaj Gray. Jakieś wieści? – Pytała niecierpliwie Mira.
- O, płomyczku, wróciłeś?
- Odczep się, a Ciebie to niby gdzie wywiało?
- Byłem u Lucy. – Na dźwięk tego imienia Natsu wstał z
krzesła jak oparzony (;D).
- U Lucy? Co z nią? Jak się czuje? Jak jej ojciec? – Pytał
zdenerwowany.
- Uspokój się. Z Lucy wszystko dobrze, nie daje po sobie
poznać, że tak naprawdę jest jej ciężko, ale daje radę. Jest silna, w końcu to
Lucy. A co do jej ojca to jego stan jest ciągle taki sam, żadnej poprawy.
Przesyła Wam wszystkim serdeczne pozdrowienia i podziękowania za wsparcie,
zwłaszcza Mirze, Lisannie i Tobie, Natsu… - Lodowy mag uśmiechnął się do niego.
- Mnie? A za co?
- Powiedziałem jej o tym, że spłacasz jej czynsz i chodzisz
ciągle na misje z Happy’m. Powiedziała, że jesteście „kochani”. – Natsu
zarumienił się lekko.
- To nic takiego, w końcu jesteśmy przyjaciółmi, a dość ma
teraz zmartwień.
- O właśnie, powiedziała, że następnym razem, gdy będziemy
mieli zamiar ją odwiedzić możemy przyjść większą grupą, bo sporo miejsca w
domu.
- Nie przesadzajmy, dla jej ojca może to być kłopot. –
Wtrąciła się Mira.
- Chyba masz rację.
- A tak z ciekawości zapytam, po co się tam udałeś? Hmm? –
Spytał dociekliwie Natsu. Widać było, że trochę zdenerwowało go, że udał się do
niej sam.
- Martwiłem się o nią, w końcu jest tam sama. Ciebie nie
wziąłem, bo latałeś za misjami, a Erza jest z mistrzem na spotkaniu, więc udałem
się tam sam.
- Mogłeś wziąć ze sobą Juvię. – Odgryzł się Dragneel.
- A co, jesteś zazdrosny? – Uśmiechnął się chytrze do
rywala, po czym spoważniał. – Nie martw się, traktujemy się jak rodzeństwo,
więc musiałem się trochę zaopiekować młodszą siostrą. I właściwie dobrze
zrobiłem.
- Jak to?
- Lucy ‘odżywia’ się samą herbatą, pobladła na twarzy, nie
śpi w nocy. Więc rano, gdy zaprosiła mnie na śniadanie, nakarmiłem ją.
- Rozumiem. Dobra, skoro jestem w pełni sił, mogę ruszać na
kolejną misję. – Przeciągnął się i ruszył w kierunku tablicy z misjami. –
Happy, ruszamy na misję! – Zawołał swojego latającego towarzysza, który starał
się (znowu) podbić serce Carly.
- Aye sir! – Krzyknął kotek i chwilę potem nie było już po
nich śladu.
W domu rodziny Heartfilliów.
- Lucy, nie musisz siedzieć przy mnie cały dzień. Odpocznij,
zjedz coś. Jesteś strasznie blada. – Odezwał się ojciec blondynki.
- Tato, daj spokój, czuję się dobrze. Poza tym nie mam
apetytu. – Uśmiechnęła się do niego.
- Wiesz, że nie musisz tu siedzieć, jestem pod bardzo dobrą
opieką. Może wrócisz do gildii, odwiedzisz przyjaciół?
- Nie zostawię Cię w takim stanie, a poza tym był już u mnie
przyjaciel z gildii, to mi wystarczy i proszę nie nakłaniaj mnie do wyjazdu
stąd, bo i tak tego nie zrobię. Może chcesz coś do picia, jedzenia?
- Dziękuję, nie teraz. Prześpię się chwilę.
- Dobrze. Odpoczywaj. – Odeszła od jego łóżka i podeszła do
lekarza. – Może coś pan zje lub się czegoś napije? – Spytała grzecznie.
- Jeśli to nie kłopot.
- Dla mnie to żaden kłopot. – Uśmiechnęła się do niego i
chwilę potem wezwała Gwiezdnego Ducha, Virgo. – Virgo, czy mogłabyś przyrządzić
coś do jedzenia?
- Oczywiście Księżniczko. – Zeszła na dół przygotować
posiłek. Chwilę później pojawiła się z posiłkiem dla lekarza. – Smacznego.
Księżniczko, czy coś jeszcze?
- Dziękuję Virgo, możesz już wracać. – I odeszła do swojego
świata, a Lucy wyszła z pokoju. Poczuła się senna, więc udała się do swojej
sypialni i zasnęła. Obudziła się kilka godzin później, na dworze zaczęło się
robić ciemno, więc jak co wieczór wyszła na balkon, a potem wspięła się na
dach, by przyjrzeć się wszystkim gwiazdom, które zaczęły się powoli pojawiać na
granatowym niebie. I tak mijały jej dni, tygodnie.
Pięć miesięcy później.
Lucy jak każdego dnia siedziała przy łóżku swojego ojca. Od
kilku dni zaczęła mu dokuczać wysoka gorączka. Pobladł też na twarzy i przestał
jeść. Lekarz czuł, że to mogą być ostatnie dni Jude’a Heartfilli, lecz nic nie
mówił Lucy. Ona pewnie i tak się wszystkiego zaczęła domyślać, lecz nic nie
dała po sobie poznać. Chwyciła mocniej jego dłoń i zaczęła się modlić w duchu,
by gorączka ustąpiła.
- Lucy, kochanie… - Spojrzał na nią swoimi wyblakłymi oczami
i kontynuował cicho. – Czuję, że to dziś. Dziś spotkam się z Twoją matką. –
Uśmiechnął się lekko do córki.
- Proszę, nie mów tak… To jeszcze nie dziś, na pewno nie. –
Z jej oczu powoli zaczęły lecieć słone łzy, które co jakiś czas ocierał jej
ojciec.
- Pozwól, że coś Ci powiem. – Blondynka spojrzała na niego smutno,
pokiwała tylko głową, że zgadza się na to, by to on teraz mówił. – Wybacz, że
nie byłem dla Ciebie takim ojcem, jakim chciałaś żebym był, ale wiedz, że
zawsze Cię kochałem, choć nie okazywałem tego. Przepraszam za każde zło, które
Ci wyrządziłem. Jesteś silna i wiem, że sobie poradzisz, masz przy sobie
wspaniałych przyjaciół, którzy zawsze służą Ci pomocą. I proszę Cię o jedno.
Gdy mnie już tu zabraknie, wróć do normalnego życia, bądź tą Lucy Heartfillia,
którą byłaś w swojej gildii. – Uśmiechnął się do niej i chwycił ją mocno za
rękę.
- T-tato… kocham Cię. Ja też mam prośbę. Gdy się spotkasz z
mamą, ucałuj ją mocno ode mnie i powiedz jej, że ją też bardzo kocham i że
każdego dnia o niej myślę. – W tej chwili rozkleiła się już na dobre. Ku jej
zdziwieniu poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciła się, ale to nie był
lekarz, to jej Gwiezdny Duch, Loki. Uśmiechnęła się do niego i znów odwróciła
wzrok na ojca.
- Uważaj na siebie, Lucy i nie płacz już. – Dotknął jej
mokrego policzka i wytarł go, a potem jego ręka bezwładnie opadła na łóżko.
Zasnął na wieki. Z uśmiechem na twarzy.
- T-tato… - Dotknęła jego dłoni. Chciała wyczuć jego puls, choć
niewielki. Nic. – T-tato… - Rozpłakała się jak małe dziecko. Szybko została
przytulona przez Loki’ego, który starał się ją choć w niewielkim stopniu
uspokoić. Głaskał ją po głowie, mocniej przytulił. Sam uronił parę łez. Gdy
poczuł, że Lucy się trochę uspokoiła, uwolnił ją z uścisku i zobaczył, że
zasnęła. Można się było tego spodziewać. Trzy dni pod rząd siedziała przy jego
łóżku dzień i noc, bez jedzenia, a teraz i emocje dały się we znaki i zasnęła z
przemęczenia. Wziął ją delikatnie na ręce i zaniósł do pokoju. Przykrył kocem i
pocałował w czoło. Sam chwilę potem, żeby nie marnować energii swojej Pani,
zaczął używać własnej. Zawiadomił służbę o tym co się stało i udał się na
stację kolejową. Dwie godziny później kierował się w stronę gildii Fairy Tail.
Gdy już dotarł na miejsce został obsypany zestawami pytań każdego z magów.
- Loki, co Ty tutaj robisz? – Spytał zaskoczony Gray. – Coś
się stało Lucy? – Mina Loki’ego nie wróżyła nic dobrego, więc wszyscy
spodziewali się najgorszego.
- Ojciec Lucy właśnie zmarł. – Powiedział to takim tonem,
aby wszyscy go usłyszeli. Cała gildia zamilkła i przerzuciła swój wzrok na Loki’ego.
– Zanim tu przyjechałem, Lucy zasnęła. Więc założę się, że nadal śpi. Nie
używam jej energii, więc przyjechałem osobiście Wam o tym powiedzieć. Służba
pewnie teraz załatwia sprawy pogrzebu. Mam nadzieję, że nie zostawicie jej w
tym dniu samą i przybędziecie.
- Nie trzeba nas o to prosić, jedziemy tam i to nawet teraz.
– Zaczął przygnębiony Natsu.
- Ale myślę też, że nie wszyscy powinni jechać. Parę osób.
Lucy może przeżyć szok, gdy zobaczy Was wszystkich. – Dodał Loki.
- Masz rację Loki. W takim razie niech jadą Natsu, Happy,
Erza, Gray, Lisanna i Mira. – Odezwał się mistrz gildii. – I przekaż jej od nas
wszystkich najszczersze kondolencje.
- Tak mistrzu. Więc chodźcie, zbierajmy się. Nie chcę, by
była tak długo sama teraz. – Powiedział Loki. Wyszli z gildii. Udali się na
stację kolejową. Chwilę potem nadjechał pociąg i byli w drodze do domu Lucy.
Całą tę drogę nie odezwał się nikt. Słowa były w tym momencie zbyteczne. I tak
każdy wiedział jak się czuł, ja czuła się Ona…
I koniec. Szczerze? Jak to pisałam, to sama się popłakałam w
momencie, gdy umierał ojciec Lucy. Smutny rozdział, wiem, ale przeczytać się
da.
Dzięki za odwiedziny! Kolejny rozdział – kto wie? Jak złapie
wena to jutro ;D
Buziaki! ;*
Przez Ciebie się poryczałam ;(
OdpowiedzUsuńTrzymaj się Lucynka :3
Kurcze i już nie ma tatuśka... Smutne...
OdpowiedzUsuńNo i prawie się poryczałam!
OdpowiedzUsuńA co się będę oszukiwać, jestem bardzo wrażliwą osobą...
Cholercia...
Smutno teraz :c
Biedna Lucy...
Czy tylko ja nie ryczałam przy momencie śmierci ojca
OdpowiedzUsuńJą wtedy się chichrałam
Boże czemu ja nie umiem płakać.Jestem głupia ;-; ojciec umiera a w śmiech..;____;
OdpowiedzUsuńA ja**
Usuń