czwartek, 30 sierpnia 2012

Rozdział 4.


Gildia magów Fairy Tail.
- Jestem wykończony. Muszę trochę odpocząć. Mira, mogę prosić o coś do picia? – Spytał Natsu kładąc głowę na blat baru.
- Jasne, poczekaj chwilę. Kto to widział, żeby codziennie wychodzić gdzieś na misję, a już zwłaszcza samemu? – Spojrzała na niego karcąco.
- Nie chodzę przecież sam, jest ze mną Happy. A poza tym robię to dla Lucy. Obiecała gospodyni, że jak najszybciej zapłaci zaległy czynsz, no ale wiesz jak później się potoczyło. – Spojrzał na szklankę z napojem, którą właśnie postawiła mu Mira przed nosem i wypił ją duszkiem.
- Tak. Ciekawe co u niej.
- Cześć wszystkim! – Odezwał się nagle głos.
- Witaj Gray. Jakieś wieści? – Pytała niecierpliwie Mira.
- O, płomyczku, wróciłeś?
- Odczep się, a Ciebie to niby gdzie wywiało?
- Byłem u Lucy. – Na dźwięk tego imienia Natsu wstał z krzesła jak oparzony (;D).
- U Lucy? Co z nią? Jak się czuje? Jak jej ojciec? – Pytał zdenerwowany.
- Uspokój się. Z Lucy wszystko dobrze, nie daje po sobie poznać, że tak naprawdę jest jej ciężko, ale daje radę. Jest silna, w końcu to Lucy. A co do jej ojca to jego stan jest ciągle taki sam, żadnej poprawy. Przesyła Wam wszystkim serdeczne pozdrowienia i podziękowania za wsparcie, zwłaszcza Mirze, Lisannie i Tobie, Natsu… - Lodowy mag uśmiechnął się do niego.
- Mnie? A za co?
- Powiedziałem jej o tym, że spłacasz jej czynsz i chodzisz ciągle na misje z Happy’m. Powiedziała, że jesteście „kochani”. – Natsu zarumienił się lekko.
- To nic takiego, w końcu jesteśmy przyjaciółmi, a dość ma teraz zmartwień.
- O właśnie, powiedziała, że następnym razem, gdy będziemy mieli zamiar ją odwiedzić możemy przyjść większą grupą, bo sporo miejsca w domu.
- Nie przesadzajmy, dla jej ojca może to być kłopot. – Wtrąciła się Mira.
- Chyba masz rację.
- A tak z ciekawości zapytam, po co się tam udałeś? Hmm? – Spytał dociekliwie Natsu. Widać było, że trochę zdenerwowało go, że udał się do niej sam.
- Martwiłem się o nią, w końcu jest tam sama. Ciebie nie wziąłem, bo latałeś za misjami, a Erza jest z mistrzem na spotkaniu, więc udałem się tam sam.
- Mogłeś wziąć ze sobą Juvię. – Odgryzł się Dragneel.
- A co, jesteś zazdrosny? – Uśmiechnął się chytrze do rywala, po czym spoważniał. – Nie martw się, traktujemy się jak rodzeństwo, więc musiałem się trochę zaopiekować młodszą siostrą. I właściwie dobrze zrobiłem.
- Jak to?
- Lucy ‘odżywia’ się samą herbatą, pobladła na twarzy, nie śpi w nocy. Więc rano, gdy zaprosiła mnie na śniadanie, nakarmiłem ją.
- Rozumiem. Dobra, skoro jestem w pełni sił, mogę ruszać na kolejną misję. – Przeciągnął się i ruszył w kierunku tablicy z misjami. – Happy, ruszamy na misję! – Zawołał swojego latającego towarzysza, który starał się (znowu) podbić serce Carly.
- Aye sir! – Krzyknął kotek i chwilę potem nie było już po nich śladu.

W domu rodziny Heartfilliów.
- Lucy, nie musisz siedzieć przy mnie cały dzień. Odpocznij, zjedz coś. Jesteś strasznie blada. – Odezwał się ojciec blondynki.
- Tato, daj spokój, czuję się dobrze. Poza tym nie mam apetytu. – Uśmiechnęła się do niego.
- Wiesz, że nie musisz tu siedzieć, jestem pod bardzo dobrą opieką. Może wrócisz do gildii, odwiedzisz przyjaciół?
- Nie zostawię Cię w takim stanie, a poza tym był już u mnie przyjaciel z gildii, to mi wystarczy i proszę nie nakłaniaj mnie do wyjazdu stąd, bo i tak tego nie zrobię. Może chcesz coś do picia, jedzenia?
- Dziękuję, nie teraz. Prześpię się chwilę.
- Dobrze. Odpoczywaj. – Odeszła od jego łóżka i podeszła do lekarza. – Może coś pan zje lub się czegoś napije? – Spytała grzecznie.
- Jeśli to nie kłopot.
- Dla mnie to żaden kłopot. – Uśmiechnęła się do niego i chwilę potem wezwała Gwiezdnego Ducha, Virgo. – Virgo, czy mogłabyś przyrządzić coś do jedzenia?
- Oczywiście Księżniczko. – Zeszła na dół przygotować posiłek. Chwilę później pojawiła się z posiłkiem dla lekarza. – Smacznego. Księżniczko, czy coś jeszcze?
- Dziękuję Virgo, możesz już wracać. – I odeszła do swojego świata, a Lucy wyszła z pokoju. Poczuła się senna, więc udała się do swojej sypialni i zasnęła. Obudziła się kilka godzin później, na dworze zaczęło się robić ciemno, więc jak co wieczór wyszła na balkon, a potem wspięła się na dach, by przyjrzeć się wszystkim gwiazdom, które zaczęły się powoli pojawiać na granatowym niebie. I tak mijały jej dni, tygodnie.

Pięć miesięcy później.
Lucy jak każdego dnia siedziała przy łóżku swojego ojca. Od kilku dni zaczęła mu dokuczać wysoka gorączka. Pobladł też na twarzy i przestał jeść. Lekarz czuł, że to mogą być ostatnie dni Jude’a Heartfilli, lecz nic nie mówił Lucy. Ona pewnie i tak się wszystkiego zaczęła domyślać, lecz nic nie dała po sobie poznać. Chwyciła mocniej jego dłoń i zaczęła się modlić w duchu, by gorączka ustąpiła.
- Lucy, kochanie… - Spojrzał na nią swoimi wyblakłymi oczami i kontynuował cicho. – Czuję, że to dziś. Dziś spotkam się z Twoją matką. – Uśmiechnął się lekko do córki.
- Proszę, nie mów tak… To jeszcze nie dziś, na pewno nie. – Z jej oczu powoli zaczęły lecieć słone łzy, które co jakiś czas ocierał jej ojciec.
- Pozwól, że coś Ci powiem. – Blondynka spojrzała na niego smutno, pokiwała tylko głową, że zgadza się na to, by to on teraz mówił. – Wybacz, że nie byłem dla Ciebie takim ojcem, jakim chciałaś żebym był, ale wiedz, że zawsze Cię kochałem, choć nie okazywałem tego. Przepraszam za każde zło, które Ci wyrządziłem. Jesteś silna i wiem, że sobie poradzisz, masz przy sobie wspaniałych przyjaciół, którzy zawsze służą Ci pomocą. I proszę Cię o jedno. Gdy mnie już tu zabraknie, wróć do normalnego życia, bądź tą Lucy Heartfillia, którą byłaś w swojej gildii. – Uśmiechnął się do niej i chwycił ją mocno za rękę.
- T-tato… kocham Cię. Ja też mam prośbę. Gdy się spotkasz z mamą, ucałuj ją mocno ode mnie i powiedz jej, że ją też bardzo kocham i że każdego dnia o niej myślę. – W tej chwili rozkleiła się już na dobre. Ku jej zdziwieniu poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciła się, ale to nie był lekarz, to jej Gwiezdny Duch, Loki. Uśmiechnęła się do niego i znów odwróciła wzrok na ojca.
- Uważaj na siebie, Lucy i nie płacz już. – Dotknął jej mokrego policzka i wytarł go, a potem jego ręka bezwładnie opadła na łóżko. Zasnął na wieki. Z uśmiechem na twarzy.
- T-tato… - Dotknęła jego dłoni. Chciała wyczuć jego puls, choć niewielki. Nic. – T-tato… - Rozpłakała się jak małe dziecko. Szybko została przytulona przez Loki’ego, który starał się ją choć w niewielkim stopniu uspokoić. Głaskał ją po głowie, mocniej przytulił. Sam uronił parę łez. Gdy poczuł, że Lucy się trochę uspokoiła, uwolnił ją z uścisku i zobaczył, że zasnęła. Można się było tego spodziewać. Trzy dni pod rząd siedziała przy jego łóżku dzień i noc, bez jedzenia, a teraz i emocje dały się we znaki i zasnęła z przemęczenia. Wziął ją delikatnie na ręce i zaniósł do pokoju. Przykrył kocem i pocałował w czoło. Sam chwilę potem, żeby nie marnować energii swojej Pani, zaczął używać własnej. Zawiadomił służbę o tym co się stało i udał się na stację kolejową. Dwie godziny później kierował się w stronę gildii Fairy Tail. Gdy już dotarł na miejsce został obsypany zestawami pytań każdego z magów.
- Loki, co Ty tutaj robisz? – Spytał zaskoczony Gray. – Coś się stało Lucy? – Mina Loki’ego nie wróżyła nic dobrego, więc wszyscy spodziewali się najgorszego.
- Ojciec Lucy właśnie zmarł. – Powiedział to takim tonem, aby wszyscy go usłyszeli. Cała gildia zamilkła i przerzuciła swój wzrok na Loki’ego. – Zanim tu przyjechałem, Lucy zasnęła. Więc założę się, że nadal śpi. Nie używam jej energii, więc przyjechałem osobiście Wam o tym powiedzieć. Służba pewnie teraz załatwia sprawy pogrzebu. Mam nadzieję, że nie zostawicie jej w tym dniu samą i przybędziecie.
- Nie trzeba nas o to prosić, jedziemy tam i to nawet teraz. – Zaczął przygnębiony Natsu.
- Ale myślę też, że nie wszyscy powinni jechać. Parę osób. Lucy może przeżyć szok, gdy zobaczy Was wszystkich. – Dodał Loki.
- Masz rację Loki. W takim razie niech jadą Natsu, Happy, Erza, Gray, Lisanna i Mira. – Odezwał się mistrz gildii. – I przekaż jej od nas wszystkich najszczersze kondolencje.
- Tak mistrzu. Więc chodźcie, zbierajmy się. Nie chcę, by była tak długo sama teraz. – Powiedział Loki. Wyszli z gildii. Udali się na stację kolejową. Chwilę potem nadjechał pociąg i byli w drodze do domu Lucy. Całą tę drogę nie odezwał się nikt. Słowa były w tym momencie zbyteczne. I tak każdy wiedział jak się czuł, ja czuła się Ona…


I koniec. Szczerze? Jak to pisałam, to sama się popłakałam w momencie, gdy umierał ojciec Lucy. Smutny rozdział, wiem, ale przeczytać się da.
Dzięki za odwiedziny! Kolejny rozdział – kto wie? Jak złapie wena to jutro ;D
Buziaki! ;*

6 komentarzy:

  1. Przez Ciebie się poryczałam ;(
    Trzymaj się Lucynka :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurcze i już nie ma tatuśka... Smutne...

    OdpowiedzUsuń
  3. No i prawie się poryczałam!
    A co się będę oszukiwać, jestem bardzo wrażliwą osobą...
    Cholercia...
    Smutno teraz :c
    Biedna Lucy...

    OdpowiedzUsuń
  4. Czy tylko ja nie ryczałam przy momencie śmierci ojca
    Ją wtedy się chichrałam

    OdpowiedzUsuń
  5. Boże czemu ja nie umiem płakać.Jestem głupia ;-; ojciec umiera a w śmiech..;____;

    OdpowiedzUsuń